• Narrow screen resolution
  • Wide screen resolution
  • Auto width resolution
  • Increase font size
  • Decrease font size
  • Default font size
  • default color
  • red color
  • green color

Serwis Informacyjny o Lesku

Dołącz do nas!

Jaś się nie liczy PDF Drukuj Email
 Lubię czytać książki, naprawdę – gdy nachodzi mnie ochota na zaczytanie, znikam dla świata na wiele godzin – mój pies gryzie mnie po kostkach, żebym dał się wyciągnąć na spacer, w kuchni góra brudnych naczyń rośnie w zastraszającym tempie, nie mówiąc już o „twórczym” bałaganie w pokoju… Ale dobra lektura jest tego warta.
 
 
 
Miłość do książek nie przyszła do mnie jednak ot, tak – znikąd. W moim domu rodzinnym też nie było wielkiej tradycji czytelnictwa. Do świata literatury wprowadziła mnie szkoła i mądra pani bibliotekarka.  Tak było kiedyś i tak jest teraz. Jeśli mały Jaś pokocha czytanie w szkole, jest duża szansa, granicząca z pewnością, że duży Jan będzie wciąż czytał, kupował książki lub korzystał z bibliotek. Jeżeli szkoła nie zaszczepi bakcyla czytania w młodym człowieku, nie pomogą potem najbardziej wypasione biblioteki, najpiękniej wydane książki – ich zakup nawet nie przyjdzie mu do głowy.
Dlatego, gdy zapoznałem się z założeniami ruszającego w tym roku Narodowego Programu Promocji Czytelnictwa, na który przeznaczono w perspektywie kilku lat (2014 – 2020) aż miliard złotych (!), ręce mi opadły, przeszła ochota na poranną lekturę, a potem ogarnął pusty śmiech. Po raz kolejny, nasi bardzo ważni urzędnicy ministerialni, wsparci powołanym przez Ministra KiDN zespołem ds. promocji i upowszechniania czytelnictwa stworzyli coś, co się pięknie czyta (sic!), prezentuje i… nie rozwiązuje najważniejszych problemów.
 
Liczy się lans...
Z ogromnej, miliardowej puli środków miliony pójdą m.in. na promocję promocji…, bo 2 mln złotych przeznaczono na akcję reklamową mającą nam, obywatelom wbić do głów, że taki program promocji czytelnictwa w ogóle powstał. To takie działanie mocno w duchu naszych czasów – liczy się lans: ważne, żeby o nas mówili, nieważne co i jak, byle nazwiska nie przekręcili… No i te 2 miliony mają temu służyć.
Jeszcze większy kawałek z tego miliardowego tortu zostanie wycięty na: „wspieranie wartościowych form promowania czytelnictwa  poprzez dofinansowywanie programów promujących powszechne praktyki czytelnicze oraz wsparcie dla przedsięwzięć promujących najbardziej znaczące zjawiska literatury współczesnej”. Planowany budżet 2014: 5 000 000 zł!
Tłumacząc tę urzędniczę nowomowę na „nasze” – 5 mln złotych pójdzie również na różnorodne promocje, pogadanki, spotkania, przemowy, ulotki, spoty itd., mające zachęcić do czytania. Tylko kogo? Ci z nas, którzy lubią czytać, będą to robić i bez 5-milionowego gadania o tym, a ci, którzy książki zauważają tylko wtedy, gdy ich dzieci przynoszą listę podręczników, na które trzeba wydać ciężkie pieniądze, będą najwyżej narzekać, że te 5 milionów przydałoby się na dofinansowanie szkolnych książek.
 
Szkoły? To nie nasz problem
Czy w tym wypasionym programie są pieniądze na rzecz wydawałoby się podstawową i oczywistą w promocji czytelnictwa, czyli na zakup wartościowych pozycji literatury, szczególnie poszukiwanych w bibliotekach? Niby tak, bo przez te sześć lat kilkadziesiąt milionów złotych ma temu służyć, ale… Znowu diabeł umościł się w szczegółach programu.
Otóż, ani złotówka z Narodowego Programu Rozwoju Czytelnictwa nie pójdzie na zakup książek do bibliotek szkolnych. Co więcej, w ogóle biblioteki szkolne nie są podmiotem żadnego działania w ramach tego programu i nawet nie mogą się o cokolwiek ubiegać.

Dlaczego?
Bo szkolne biblioteki podlegają pod ministerstwo edukacji, a narodowy program jest pomysłem ministerstwa kultury, którego biblioteki w szkołach nie interesują. Urzędnicy kultury pochylają się nad tą „dorosłą” kulturą przez duże K i mały Jaś w szkolnej ławce jakoś tam nie pasuje…
 
Kto zawinił?
Zdaniem autorów strony programczytelnictwa.pl, cztery osoby: premier, minister kultury Bogdan Zdrojewski ("Nie podjął działań, by program uwzględnił także szkoły"), b. minister edukacji Krystyna Szumilas ("Nawet w minimalnym stopniu nie była zainteresowania wspieraniem bibliotek szkolnych" i "unikała tematu") oraz Joanna Kluzik-Rostkowska, która została szefową MEN w listopadzie 2013 r.

Czego to dowodzi?
Że ten bizantyjski program jest oderwany od rzeczywistości i pokazuje, iż dwa ministerstwa nie potrafiły  i nie potrafią się dogadać w bardzo ważnej dla najmłodszych czytelników sprawie. Ministerstwo edukacji nie potrafiło stać się pełnoprawnym partnerem tego „narodowego” programu i teraz nie ma pieniędzy na pomoc „swoim” bibliotekom, a ministerstwo kultury zachowuje się jak dziecko w przedszkolu, które zagarnia zabawki do siebie i woła: moje, moje, moje!!! I w tym zachowaniu można rzeczywiście odnaleźć w narodowym programie śladów myślenia dziecięcego, a raczej dziecinnego…

Co z tego wynika?
Że milionowe kwoty zostaną zaprzepaszczone na „bicie piany” – na migające spoty, śliczne ulotki, spotkania mądrych ludzi, kursy dla bibliotekarzy, które niewiele wniosą nowego, ale dadzą zarobić organizatorom tych „eventów” (bardzo modne ostatnio słowo, chętnie używane przez polityków…). Na książkowe miliony „załapią” się też całkiem prywatne wydawnictwa, które mogą ubiegać się o dofinansowanie przy wydawaniu niszowych czasopism i pozycji dla tzw. najambitniejszego, wyrobionego czytelnika (a jest o co się „bić” – 3,5 mln zł).
Można też założyć fundację, stowarzyszenie popierające rozwój czytelnictwa i też – przy odrobinie szczęścia i pomysłowości – otrzymać wsparcie. Tego wszystkiego nie mogą zrobić tylko jedne podmioty związane z czytelnikami w naszym kraju – biblioteki szkolne… Tam wciąż, jak 30, 20 lat temu, niektóre „lektury” są reprezentowane w postaci 2, 3 książek i upolowanie ich przez ucznia to chyba najskuteczniejszy sposób na zniechęcenie go do czytania.
 
Drugie dno?...
Być może to zbyt daleko idące doszukiwanie się „dziury w całym”, ale wygląda na to, że spór o biblioteki szkolne ma drugie dno. Ich zła passa zaczęła się dużo wcześniej, gdy minister cyfryzacji, Michał Boni chciał zgody na likwidację „nierentownych” bibliotek szkolnych (bo przecież mogą je zastąpić biblioteki publiczne). W tle pojawiała się Karta nauczyciela i…, a jakże – pieniądze, bo szkolni bibliotekarze są zatrudnieni na zasadach tegoż dokumentu, co daje im uprawnienia i gratyfikacje takie, jakie mają nauczyciele, co jest bardzo nie w smak samorządom, i tak utyskującym na bardzo wysokie koszty utrzymania szkół. A biblioteki publiczne zatrudniają „zwykłych” bibliotekarzy, których obowiązuje „zwykłe” prawo pracy, a więc i koszty ich utrzymania są niższe… Wygląda to zatem jak ciche rozliczenie z bibliotekarzami w szkołach: chcieliście odrębnych zasad, to macie…
Zbyt wiele w tym wszystkim polityki, domniemywań i polskiego piekiełka, by udało się sprawy „rozkminić” jednym tekstem. Najsmutniejsze jest jednak to, że spod stert dokumentów, artykułów i dyskusji nie widać już najbardziej rokującego na przyszłość podmiotu działań – młodego czytelnika, który mógłby na tym – w założeniach potrzebnym – programie naprawdę skorzystać.
Małego Jasia nie interesują eventy, pisma i programy. On być może zacznie swoją przygodę z literaturą, gdy trafiając do swojej pierwszej biblioteki, najpewniej szkolnej – znajdzie w niej bez problemu swoją pierwszą „ukochaną” książkę. Jeśli jej zabraknie, miliard złotych uzbieranych z naszych podatków rozsypie się w pył, jak coraz starsze szkolne księgozbiory. Ale dorosły Jan już nad tym nie zapłacze.


Tekst: Marek Dusza

PS

Dzięki dwóm miłym mieszkankom naszego miasta, przypomniałem sobie o wydarzeniu sprzed prawie czterech lat, gdy na placu obok Ratusza stanął pomnik... książki. Była uroczystość, przemówienia, kultura i z pewnością dobre chęci, ale... czemu łatwiej jest nam stawiać pomniki książkom niż dawać je do czytania?
Myślę, że dlatego, bo pomnik jest bardziej "medialny" niż kupienie książek dla kilku bibliotek szkolnych. Jak się odsłania pomnik, to władza może się lansować, bo pojawia się w newsach na ogólnopolskich portalach, w radiu powiedzą, a może jeszcze jakaś migawka w TV się pojawi. A to bardzo nęcąca perspektywa...
Nie neguję szczerych chęci tych osób zaangażowanych w projekt, ale rzeźbom najlepiej jest w galeriach, a dzieciakom bardziej potrzebne są "żywe" książki niż te "zastygłe" w kamieniu. (md)

 

 

 Książki - przepustka do świata wyobraźni...

   

 
 
 
 
 
 
 

 


Wydawca portalu lesko.net.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy zamieszczanych przez użytkowników. Osoby zamieszczające wypowiedzi naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną.
 

 

  REKLAMA:


Miejsce na twoją reklamę KONTAKT  
 
» Wyślij komentarz
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.
Zaloguj się lub zarejestruj.
» 1 Komentarz
1Komentarz
z sobota, 29 marzec 2014 15:14przez Konfliktowa
już od wszechczasów wiadomo ,ze ciemnotą się lepiej rządzi ,może ludziom wreszcie otworza się klapki i nie pozwolą się uwsteczniać!!!!1
 
« poprzedni artykuł   następny artykuł »
 
Archiwalna Wypowiedź Starosty
Marek Pańko   
Agrobieszczady 2013r. 



Zapraszamy na nasz kanał < kliknij tutaj >

      

GRE Nieruchomości


Powierzchnia: 3737.0

Grunty - Lesko

Powierzchnia: 1532.0

Odwiedziło nas


Wyszukiwarka Pracy

Szukaj ofert pracy
praca.gratka.pl